Jakieś dno tak. Chociaż nie musi to być Rów Mariański. Dno – w rozumieniu przekroczenia jakiejś granicy, która wcześniej była nieprzekraczalna. Dla jednego to będzie np. utrata prawa jazdy, a dla drugiego sam fakt, że wsiadł po wypiciu za kierownicę (nawet jeśli nie było żadnych konsekwencji). Dla jednego to będą przekroczone próby wątrobowe, a dla drugiego marskość wątroby albo zawał serca.
Mam wrażenie, że teraz to dno się podnosi, ludzie nie czekają na te najstraszniejsze konsekwencje, rozpoczynają terapię już na wcześniejszych poziomach uzależnienia. Jak w każdej chorobie – lepiej zapobiegać niż leczyć, dlatego warto reagować, zanim te konsekwencje picia będą poważne, a najlepiej wtedy, gdy jeszcze nie jest to uzależnienie.
A tych objawów, świadczących o tym, że alkohol jest problemem, jest cała gama, natomiast jakie one są, to w dużej mierze zależy od tego, w jakiej fazie uzależnienia alkoholik się znajduje.
Na początku jest to szukanie okazji do picia, zwiększanie ilości i częstości używania alkoholu, a na końcu rozpad więzi rodzinnych, utrata pracy, zaawansowane skutki zdrowotne, somatyczne i psychiczne, utrata znajomych i przyjaciół, brak zainteresowań, czy choćby bezalkoholowych sposobów spędzania wolnego czasu, często depresja, czy nawet myśli samobójcze.
Jednak bez względu na to, czy jest to początek, czy koniec, jest to ta sama choroba, tyle tylko, że rozwija się powoli, często całymi latami i zanim dojdzie do tych poważnych symptomów, tworzą się mechanizmy obronne, przesuwające to dno coraz bardziej. To co kiedyś było granicą nie do przekroczenia, staje się z czasem swoistą nową normą postępowania.
Paradoksalnie alkoholicy, którzy są we wcześniejszych stadiach uzależnienia mogą być bardziej gotowi do podjęcia terapii i przeprowadzenia niezbędnych zmian. Mało tego, często jest tak, że oni sami widzą już problem, a ich otoczenie często go bagatelizuje: „nie przesadzaj, każdemu może się zdarzyć..”, „przecież masz pracę, rodzinę, jaki Ty jesteś alkoholik”, niekiedy nawet najbliżsi nie są gotowi na zmianę stylu życia na taki, w którym tego alkoholu byłoby dużo mniej albo wcale.
Jeśli przegapimy ten moment, to później jest już dużo trudniej się zatrzymać. Zaawansowani alkoholicy o wiele gorzej łączą szkody z piciem, zaprzeczają oczywistym faktom i coraz mniej zdają sobie sprawę z utraty kontroli. Wtedy żadna siła nie przekona ich do terapii, chyba, że jakieś warunki, konsekwencje, które postrzegają jako na tyle dotkliwe, że zgodzą się na terapię, mimo braku przekonania o konieczności zmiany.