Niekwestionowanym elementem wpływającym na uzależnienie – zarówno jego rozwój, jak i leczenie, jest sytuacja rodzinna w jakiej znajduje się osoba uzależniona. I choć często używa się określenia, że jest to choroba całej rodziny, to nijak nie przekłada się to na przykładanie jednakowej wagi do motywowania do leczenia uzależnienia i osób współuzależnionych.

Jak wynika z badań ankietowych PARPA osób współuzależnionych będących w terapii jest pięciokrotnie mniej niż alkoholików. Czy to oznacza, że 80 % leczących się alkoholików to osoby, które są samotne? Oczywiście, że nie. Dlaczego zatem tak niewiele osób współuzależnionych korzysta z pomocy?

            Przyczyn pewnie jest wiele, częściowo wynika to za stereotypowego myślenia, że chory jest tylko alkoholik, narkoman, lekoman, hazardzista, ale myślę, że w dużej mierze jest to także efektem nakierowania działań profilaktyczny i dedykowania samej terapii w pierwszej kolejności osobom uzależnionym, a terapia dla osób współuzależnionych stanowi drugi plan w leczeniu uzależnień.

            Trochę odwrotnie niż w wypadku przemocy, gdzie koncentrujemy się często na osobach jej doświadczających i łagodzeniu skutków, zapominając o ofercie dla sprawców, w leczeniu uzależnień koncentracja na samych uzależnionych powoduje, że oferta dla współuzależnionych jest o wiele uboższa i do leczenia w przeważającej mierze trafiają te osoby, które same rozpaczliwie szukają dla siebie jakiejś pomocy, po uprzednim wyczerpaniu wszystkich innych (najczęściej nieskutecznych) możliwości. A czy uzależnienie w rodzinie nie powoduje przemocy …..?!

            Wielokrotnie spotykam się z sytuacją, że pytając osobę współuzależnioną, czy ktoś zaproponował jej jakąś formę terapii (często także wśród osób, których bliscy kilkakrotnie już podejmowały próby leczenia) w odpowiedzi słyszę, że nie – nigdy żaden terapeuta nie rozmawiał z nimi o pomocy dla nich samych, a jeśli jakieś rozmowy w ogóle były to tylko w kontekście leczenia osoby uzależnionej. A przecież w zaleceniach dla osób uzależnionych mówi się o zachęcaniu rodziny do podjęcia terapii. Tylko kto ma ich zachęcać? Czy np. trzeźwiejący alkoholik może zaproponować swojej żonie podjęcie terapii, bo coś z nią jest „nie tak”? Czy żona, która czekała na to, żeby w końcu przestał pić i często ma głębokie przekonanie, że to jest jedyny problem w ich rodzinie, widzi potrzebę robienia czegoś więcej? Czy nie odczuje tego, jako chęci przerzucenia po raz kolejny odpowiedzialności za trzeźwienie?

            I tak alkoholik, narkoman, lekoman, hazardzista podejmuje terapię, zaczyna utrzymywać abstynencję, a jego sytuacja rodzinna nie zmienia się, co skutkuje tym, że często wraca do nałogu, nie radząc sobie ze starymi schematami panującymi w domu lub też osoba współuzależniona trafia do terapii z dużym opóźnieniem, co często też powoduje duże perturbacje, bo oboje są na innym etapie. To tak, jakby chciała zburzyć i od początku układać puzzle, które osoba uzależniona już w połowie, czy nawet większym stopniu poukładała w procesie własnego leczenia. Wiele osób współuzależnionych (szczególnie przy zaawansowanym uzależnieniu) ma głębokie przekonanie, że wie wszystko o uzależnieniach, potrafi doskonale zdiagnozować swojego alkoholika, narkomana, lekomana czy hazardzistę, wie czego powinien unikać, co powinien, a czego nie powinien robić. To przekonanie wielokrotnie jest błędne, oparte na stereotypowych receptach postępowania z osobą uzależnioną. Jednak nawet wtedy, gdy wiedza ta jest rzetelna, to w większości przypadków nie idzie za tym równoległe zdobywanie wiedzy o współuzależnieniu, o tym jak sobie samym mogą pomóc, niezależnie od tego, jak radzi albo nie radzi sobie z uzależnieniem ich partner/partnerka. Czasem okazuje się, że doznają „olśnienia”, gdy ktoś z zewnątrz przekaże im choćby podstawowe informacje o współuzależnieniu. I choć oczywiście istota współuzależnienia sprawia, że nie skutkuje to natychmiastowym podjęciem jakichś działań, to jednak często stanowi punkt zwrotny w postrzeganiu swojej sytuacji i początek motywowania także siebie, a nie tylko uzależnionego do szukania pomocy.

            Jak więc możemy sprawić, aby wiedza na temat współuzależnienia była większa i bardziej dostępna? Obecnie, gdy zdecydowana większość działań profilaktycznych, kampanii społecznych, przekazów medialnych, programów pomocowych nakierowana jest na uzależnienia, dobrze byłoby moim zdaniem, gdyby przy każdej możliwej okazji pokazywać także drugą stronę uzależnień i uświadamiać osobom współuzależnionych, że choć są bezsilne wobec alkoholika, narkomana, lekomana czy hazardzisty to nie są bezradne w radzeniu sobie z własną sytuacją i mogą podjęć realne, konkretne działania zmierzające do poprawy ich własnego komfortu życia.

            Stosowaną przez wiele ośrodków i poradni formą wstępnej motywacji jest (a przynajmniej powinna być) propozycja rozmowy z osobą współuzależnioną kierowana za pośrednictwem osoby uzależnionej trafiającej do leczenia. Czy skutkuje to jednak podjęciem terapii współuzależnienia? – Rzadko! Dzieje się tak przede wszystkim dlatego, że spotkanie takie traktowane jest przez osobę współuzależnioną (często także przez terapeutę) jako tylko i wyłącznie część terapii uzależnienia, a ewentualne sugerowanie podjęcia własnego leczenie osoba współuzależniona odczuwa jako nieuzasadnioną presję i obwinianie jej o rozwój uzależnienia u partnera/partnerki.

            Czy można to zrobić inaczej? Moim zdaniem tak.

 

            Jedną z formą nakierowaną na mikro-pomoc dla współuzależnionych mogą być grupy wsparcia. Oczywiście takie grupy już istnieją, jednak jest ich bardzo mało i trafia do nich jedynie niewielka część potrzebujących. Dlaczego? Moim zdaniem dlatego, że działają one w oderwaniu od leczenia uzależnień i trzeba sporo „zachodu”, żeby do nich trafić, a jak wiemy zaangażowanie w pomaganie sobie nie jest najmocniejszą stroną współuzależnionych. Dodatkowym utrudnieniem jest fakt, że w grupach takich często spotykają się osoby, których bliscy nie mają jeszcze nawet najmniejszej ochoty, aby się zacząć leczyć i ci, których partnerzy/partnerki rozpoczęli już leczenie i z większym, czy mniejszym powodzeniem podjęli próby utrzymywania abstynencji. Chyba nie trzeba szczególnie uzasadniać, że potrzeby tych osób są zupełnie inne i jeśli znajdą się w jednej grupie, często wywołuje to (szczególnie na początku) zniechęcenie, czy wrażenie niezrozumienia, co skutkuje odczuciem braku wsparcia i motywacji do kontynuacji dopiero co podjętych działań.

            Zasadne jest, że terapia uzależnienia i współuzależnienia powinna odbywać się oddzielnie, aby dać obu stronom możliwość wyjścia ze swoich schematów i popatrzeć na siebie z innej perspektywy. Jednak nie musi to oznaczać, że mamy czekać z terapią rodziny do czasu, aż obie strony „staną mocno na nogach”. Oczywiste jest, że na początkowym etapie nie należy przeprowadzać „rewolucji” w domowym ognisku, co jednak nie oznacza, że nie możemy stworzyć pewnego obszaru, w którym obie strony będą mogły bezpiecznie poruszać się razem, zaczną budować wzajemne zrozumienie (porozumienie) i będą dla siebie konstruktywnym, a nie tylko deklaratywnym wsparciem.

            W większości ośrodków zajmujących się leczeniem uzależnień organizowane są grupy wsparcia, spotkania absolwentów lub inne formy wspomagające leczenie dla osób znajdujących się w trakcie i po leczeniu. Dlaczego więc w tych miejscach nie organizować wspólnych spotkań uzależnionych i współuzależnionych. Dzieje się tak niezwykle rzadko, a jak pokazuje moje wieloletnie doświadczenie może przynieść zadziwiające rezultaty w motywowaniu osób współuzależnionych do leczenia i poprawie jakości trzeźwienia samych uzależnionych. Kluczem jest właśnie to, żeby uzależnieni i współuzależnieni mogli spotykać się razem, żeby podczas takich spotkań zarówno np. żona alkoholika mogła popatrzyć na innych trzeźwiejących alkoholików – bez emocji, uprzedzeń, uraz, wysłuchać ich doświadczeń i zrozumieć trudności, z jakimi się borykają. Także uzależnieni mogą, może pierwszy raz w życiu, dowiedzieć się, nie od swoich żon, czy mężów, ale od innych osób współuzależnionych, że to co wielokrotnie słyszeli od swoich bliskich nie jest nieuzasadnionym wymysłem, czy złośliwością, ale efektem ich zachowań, gdy byli  czynnymi alkoholikami, narkomanami, lekomanami, hazardzistami. Być może po raz pierwszy, słuchając innych współuzależnionych,  mają okazję spojrzeć na działania swoich rodzin inaczej, zobaczyć w tych działaniach troskę, wsparcie, a nie tylko chęć do przejęcia kontroli wynikającą (ich zdaniem) z charakterologicznych cech ich partnera/partnerki i wreszcie być może po raz pierwszy dociera do nich, że nie tylko oni mają problemy w związku ze swoim braniem, piciem czy graniem, ale również ich bliscy doświadczają różnorakich trudności w normalnym funkcjonowaniu.

            Motywowanie do udziału osób współuzależnionych w takich spotkaniach jest względnie łatwe, a w każdym razie o wiele łatwiejsze, niż motywowanie ich do podjęcia własnej terapii. Gdy alkoholik, narkoman, lekoman, hazardzista rozpoczyna leczenie, jego bliscy najczęściej deklarują pomoc i choćby z ciekawości (czytaj: „chęci kontroli”) chcą uczestniczyć w takich spotkaniach, niezależnie od tego, jaka jest ich wiedza i zrozumienie uzależnienia i niezależnie od tego, jakie oczekiwania i wyobrażenia mają co do zmian w funkcjonowaniu ich rodziny po „wyzdrowieniu” ich partnera/partnerki, bo tak postrzegają najczęściej cel terapii. Jeżeli np. przed lub po spotkaniach takiej grupy wsparcia istnieje możliwości rozmowy z terapeutą – takiej „na luzie”, bez podejmowania żadnych zobowiązań i deklaracji, zwiększa to szansę, aby osoby współuzależnione dostrzegły także dla siebie samych zasadność podjęcia terapii, choćby tylko na początku krótkoterminowej, edukacyjno-wspierającej, a to już milowy krok do leczenia współuzależnienia.

            Jest jeszcze jeden, bardzo ważny moim zdaniem, pozytywny aspekt takich wspólnych spotkań. W rodzinach, gdzie pojawia się uzależnienie, z czasem zaczyna się izolacja. Zarówno osoba uzależniona, jak i współuzależniona zaczyna (choć z różnych powodów) odsuwać się od przyjaciół, znajomych, a na początkowym etapie leczenia często izolacja ta nie tylko nie maleje, ale nawet może się pogłębiać, z obawy przed niezrozumieniem, wstyd, a często z braku w otoczeniu „bezpiecznych” osób, z którymi można budować nowe, trzeźwe życie. Wielokrotnie powoduje to nieporozumienia, gdyż albo np. alkoholikowi ciężko jest zrezygnować z towarzystwa osób pijących, co wywołuje uzasadniony lęk i obawy u współuzależnionych, albo też współuzależnionym trudno jest  zrezygnować z tej garstki znajomych, którzy im jeszcze zostali, nie rozumiejąc zagrożenia, jakie to niesie dla uzależnionego i odczuwając to jako realne ograniczenie, a nie korzyść.

            Podczas takich wspólnych spotkań – w bezpiecznym miejscu, wśród ludzi, którzy mają ten sam problem, przed którymi nie trzeba udawać i ukrywać się, o wiele łatwiej odbudowywać swoje życie towarzyskie, a z czasem organizować wspólnie czas także poza grupą, znajdować wspólne zainteresowania – tworzyć wspólny dla rodziny, a nie oddzielny dla uzależnionego i współuzależnionego system wsparcia. I można stworzyć go o wiele szybciej, niż wtedy, gdy każdy z członków rodziny tworzy go oddzielnie. Bardzo pomocne w nawiązywaniu tych nowych relacji jest także stworzenie możliwości, choćby niewielkiej, do swobodnych rozmów – nie tylko podczas trwania samej grupy wsparcia, ale także np. przed i po zajęciach, Poza tym kontakt i obserwacja innych osób współuzależnionych, które już korzystają z terapii jest nie do przecenienia w motywowaniu tych, którzy są dopiero na początku tej drogi. Ale nawet wtedy, gdy nie od razu zdecydują się na terapię dla samych siebie i tak odczuwają realne wsparcie i mogą korzystać z doświadczeń innych w radzeniu sobie z trudnymi sytuacjami, jakie pojawiają się na początku leczenia uzależnienia.

 

            Inną formą wspomagającą leczenie uzależnień i współuzależnienia mogą być organizowane wyjazdy nie tylko dla samych uzależnionych czy współuzależnionych oddzielnie, ale także umożliwienie uczestnictwa w nich parom, w formie warsztatów, treningów umiejętności czy obozów terapeutycznych dotyczących asertywność, zwiększenia umiejętności komunikacji takich jak przyjmowanie i wyrażanie krytyki, rozpoczynanie rozmowy, rozpoznawania i radzenie sobie ze złością, mówienie o własnych uczuciach czy emocjach, przyjmowanie i wypowiadanie komplementów itd. itp. A jeśli program takich wyjazdów uwzględni wspólne spędzanie tzw. czasu wolnego, pokazując z jednej strony jakieś możliwości rekreacji, czy rozrywki, a z drugiej możliwość organizowania sobie życia towarzyskiego bez alkoholu, narkotyków czy innych używek,  to może przynieść duży postęp w trzeźwieniu rodziny, a nie tylko samej osoby uzależnionej. Ważne jest przy tym, żeby nie czekać z rozpoczęciem takiej formy wspomagania leczenia, ale rozpocząć ją możliwie szybko, nawet jeśli osoba współuzależniona jeszcze nie podjęła żadnej pracy nas współuzależnieniem.

            Organizuję takie wyjazdy od lat i obserwuję szereg korzyści, jakie one przynoszą. Przede wszystkim –  jest to forma motywowania do zmian, czy mikro-terapii stosunkowo łatwa do zaakceptowania dla obu stron, bo nie koncentruje się wprost na uzależnieniu czy współuzależnieniu, a tym najczęściej obie strony są już bardzo zmęczone, ale na poprawie relacji interpersonalnych zarówno w parach, jak i w grupie osób. A w konsekwencji skutkuje często zainteresowaniem osób współuzależnionych, żeby zrobić coś dla siebie, zaczynają widzieć potencjalne korzyści z podjęcia terapii (często jest to pierwszy kontakt z terapeutą). Z kolei osoby uzależnione, które często są przeciwnikami i skutecznie utrudniają podjęcie terapii przez ich partnerów/partnerki, z obawy przed „odkryciem wszystkich kart”, też zaczynają dostrzegać korzyści z takiej wspólnej pracy i nawet jeśli w pierwszym czy drugim wyjeździe uczestniczą sami, to na kolejny zapraszają do udziału również swoich bliskich. Niejednokrotnie któraś ze stron zauważa, że jest to „pierwszy wspólny wyjazd od niepamiętnych czasów”, że „nie wszystko musi się kręcić wokół alkoholu” i wiele innych, bardzo otwierających, czy wręcz odkrywczych stwierdzeń, często stanowiących przełom w postrzeganiu samego procesu leczenia uzależnienia i współuzależnienia, ale także zobaczeniu w praktyce korzyści, jakie można dla siebie wyciągnąć, decydując się na pracę nad sobą.

 

            Podsumowując uważam, że w terapii uzależnień powinniśmy od samego początku pamiętać, że jest to choroba całej rodziny i kłaść większy nacisk na współuzależnienie. To, że terapia uzależnienia i współuzależnienia prowadzona jest oddzielnie nie musi oznaczać, że ma być prowadzona w oderwaniu od siebie, a tak niestety często się dzieje. Często oceniamy efekt terapii osób uzależnionych głównie przez pryzmat utrzymywania abstynencji. A co ze współuzależnionymi? Czy dla nich jest to kryterium wystarczające? Czy mogą zdobyć motywację do własnej terapii, jeśli efekty trzeźwienia ich bliskich są dalekie od ich pierwotnych oczekiwań?

            Oczywiste jest, że w pewnym momencie terapii jednej i drugiej strony potrzebne jest konfrontowanie ich postrzegania sytuacji rodzinnej z rzeczywistością. Uważam jednak, że o wiele lepiej jest robić to dopiero wtedy, gdy pokażemy nie tylko potencjale, ale także praktyczne korzyści wynikające ze zmian wprowadzanych w procesie leczenia. Osoba współuzależniona powinna odczuć, a nie tylko hipotetycznie wyobrażać sobie korzyści z podejmowanych działań. Lęk przed zmianą, lęk przed utratą kontroli, „syndrom wyuczonej bezradności” itd. mogą być tak silne, że nigdy nie spowodują podjęcia konstruktywnych działań, jeśli w zamian dostają tylko „obietnicę” poprawy. Takich obietnic dostawały już od swoich bliskich setki, ale najczęściej pozostawały one tylko w sferze marzeniowego planowania. Żeby coś zabrać, musimy najpierw dać coś w zamian, a wtedy motywacja do wspólnego działania przyniesie efekt szybciej i jakościowo lepszy dla obu stron.

 

                                                                                                            Krzysztof Jaźwiec

                                                                                                          „Strefa Trzeźwości”