Jak to jest z tymi emocjami? Są ważnym elementem naszego życia, naszego rozwoju, a może są tylko utrapieniem, powodującym same problemy?
Osobiście przez większość mojego życia uważałem, że emocje to zbędny, utrudniający życie element ludzkiej psychiki, a w związku z tym lepiej je tłumić, a już na pewno nie okazywać. Lepiej, żeby nikt nie wiedział co myślę, a już tym bardziej co czuję. No bo przecież okazywanie emocji to oznaka słabości. Nawet moje córki mówiły: „tata ma zawsze taką samą minę,,,” I co ważniejsze, wydawało mi się, że ta moja umiejętność ukrywania emocji to moja największa zaleta.
Ale czy rzeczywiście to jest zaleta, czy faktycznie okazywanie emocji to oznaka słabości?
Może warto zacząć od pytania: czy emocje są dobre albo złe?
Większość osób niemal bez wahania odpowie: oczywiście, często nawet podając, że na przykład radość jest niby tą dobrą, a złość to niby tą zła. A co jeśli chuligan pobije jakiegoś „Bogu Ducha winnego” przechodnia – czy jego radość ciągle jest dobra? A jeśli złościmy się, gdy boli nas ząb i to skłania nas do wizyty u dentysty – czy wtedy złość ciągle jest zła?
Emocje są przyjemne albo nie, ale to nie znaczy, że są dobre albo złe. Wszystkie emocje są dobre, są komunikatem, komunikatem od naszego własnego umysłu, a może nawet od naszej duszy, że coś dzieje się w zgodzie z naszym systemem wartości, że osiągamy cele, które dają nam „napęd”, albo wręcz odwrotnie. Wspomniana wcześniej złość pokazuje nam, że być może ktoś przekracza nasze granice, że zostaliśmy niesprawiedliwie potraktowani, czy osądzeni, że ktoś nas atakuje, a może jesteśmy bezsilni wobec jakiejś sytuacji, czy wydarzenia.
I ta niby zła złość jest nam bardzo potrzebna, bo dzięki niej możemy zareagować, zwrócić komuś uwagę, odpowiedzieć na nieuzasadnioną krytykę, a czasem po prostu uznać swoja bezsilność i odpuścić, przestać zajmować się czymś, na co i tak nie mamy wpływu.
Tak więc, można by było powiedzieć, że o tym, czy radzimy sobie z naszymi emocjami, decyduje umiejętność odczytania tej informacji, tego komunikatu od siebie samego. Im szybciej to się stanie, tym lepiej możemy zareagować, nie dopuszczać do eskalacji, albo nadmiernego ich tłumienia. Brak reakcji powoduje, że te emocje często są coraz silniejsze, a my czujemy coraz większą bezradność w radzeniu sobie z nimi, co często prowadzi do nerwic, depresji, agresji, lęku, co z kolei nie rzadko przekłada się na dolegliwości somatyczne (np. bóle głowy, problemy żołądkowe, nadciśnienie, bezsenność itd.).
Niestety w obecnym świecie często mylimy emocje z zachowaniem. Często słyszę np.: „ja się nie złoszczę, bo nie robię awantur, nie krzyczę, nie jestem agresywny…”, „nie umiem płakać po rozstaniu z kimś bliskim”, „nie skaczę z radości, gdy osiągnę swój ważny cel…”
Okazywanie emocji mylimy z tym, czy one w ogóle występują, czy też nie.
Właśnie dlatego rozpoznawanie ich wtedy, gdy jeszcze są na niskim poziomie staje się coraz trudniejsze, a w związku z tym eskalują one do wysokiego poziomu, a wtedy też nasza reakcja często bywa nieodpowiednia, nieadekwatna do sytuacji!! Często jest impulsywna, nawet agresywna, albo w drugą stronę – nadmiernie tłumiona, paraliżująca, powodująca ucieczkę w samotność, a najpierw poczucie samotności – „niby mam dookoła siebie ludzi, ale nikt mnie nie rozumie, nikt nie może mi pomóc, to po co mam mówić co przeżywam, co czuję?”
Ta nieadekwatność dotyczy też przyjemnych emocji. Możemy świętować osiągnięcie jakiegoś celu przez tydzień, zapominając o sprawach, które mieliśmy do załatwienia w tym czasie.
Albo żywiołowo przeżywać wygraną ulubionej drużyny, zapominając o tym, że ktoś z naszych bliskich w tym samym czasie potrzebuje pomocy, wsparcia, czy choćby naszej obecności.
Jakże trudno jest niektórym powiedzieć dziecku „kocham Cię, jesteś dla mnie ważny/ważna”, bo przecież „powinno to wiedzieć” albo odwrotnie – powtarzać te słowa codziennie, a jednocześnie pomijać, czy lekceważyć jego problemy!
Może jeszcze parę słów o tym, jak alkohol wpływa na radzenie sobie (albo nie) z emocjami.
Krótko mówiąc alkohol powoduje, że zmienia się nasz sposób patrzenia na świat, a co za tym idzie, zmienia też nasze emocje. Stają się one nieadekwatne do sytuacji, często „łagodzone”, zastępowane innymi, co oczywiście sprawia, że radzimy sobie z nimi coraz gorzej i w miarę rozwoju uzależnienia coraz bardziej błahe powody stają się pretekstem do sięgnięcia po alkohol, który staje się znieczulaczem, trochę jak środek przeciwbólowy na ból zęba – poczujemy ulgę – tak, ale czy ząb będzie uleczony – oczywiście, że nie.
Jeśli do tego dojdą jeszcze konsekwencje picia i związane z nimi wyrzuty sumienia, czy poczucie winy, to tkwienie w uzależnieniu może trwać latami, a nawet do końca życia!!
Oczywiście świadomość szkód spowodowanych piciem jest potrzebna, a nawet konieczna do tego, żeby się zatrzymać. Jednak dla równowagi potrzebne jest też postawienie sobie nowych celów, nowych wyzwań, które uruchomią emocje dające nam motywację do zmiany, wizję nowego, trzeźwego życia.
Wybaczcie porównanie motoryzacyjne (w końcu jestem inżynierem): tak jak w samochodzie, hamulce są potrzebne, żeby się zatrzymać przed przeszkodą, ale jeśli nie będzie silnika, to utkniemy w tym miejscu, w którym się zatrzymaliśmy, nie ruszymy w dalszą drogę!!
I takie zjawisko niestety jest dość częste wśród osób, które podejmują próbę abstynencji, ale nie robią niczego, żeby zmienić swój sposób funkcjonowania, sposób reagowania, nie podejmują żadnych działań, które mogłoby powodować, że lepiej zaczną sobie radzi ze swoimi emocjami i w konsekwencji ze swoim życiem. A wtedy frustracja, zniechęcenie, często uruchamiają „pijane myślenie” i powrót do nałogu staje się tylko kwestią czasu.
Krzysztof Jaźwiec
„Strefa Trzeźwości”