Może zacznę od krótkiego przypomnienia różnicy:
STRACH – boimy się realnego zagrożenia i podejmujemy działania, żeby uniknąć lub ograniczyć jego skutki. Np. nie wsadzamy ręki do ognia, żeby się nie poparzyć, ale w odpowiedniej rękawiczce albo z pomocą narzędzia możemy to zrobić całkiem bezpiecznie,
A LĘK – boimy się zagrożenia, które potencjalnie jest możliwe, jednak nie jesteśmy w stanie przewidzieć czasu, rozmiaru, konsekwencji i tworzymy w naszej wyobraźni scenariusze, które nigdy mogą się nie zdarzyć, często także dlatego, że rozwój sytuacji nie zależy od nas.

            No to jak to jest z tym Koronawirusem?
Zagrożenie jest realne? – Tak!
Powinniśmy przedsięwziąć środki ostrożności? – Zdecydowanie tak, ale adekwatne do zagrożenia!!!
A czy wyolbrzymienie problemu i wpadanie w panikę pomoże – zdecydowanie nie!!!
Problem nie jest nowy. Już A. Camus w „Dżumie” opisał problemy z jakimi świat się zmagał w pokonywaniu śmiertelnej choroby!
            Ale ostatnio świat się skurczył. Nie trzeba być wielkim znawcą historii, żeby zdawać sobie sprawę, jak począwszy od kolonizacji, poprzez I i II Wojnę Światową, powojenną ciekawość świata, „turystykę” zarobkową, wszelkie migracje itd itp, ludzie zaczęli się mieszać, a rozwój możliwości i dostępności komunikacyjnych (transportowych) bardzo to ułatwił i przyspieszył.
            No i co? – Coraz więcej ludzi przemieszcza się do innych stref klimatyczny, w rejony w których występują inne bakterie i wirusy zarówno w środowisku, jak i w pożywieniu. Stąd np „zemsta faraona”, która właściwie jest dolegliwością wynikającą tylko i wyłącznie z nieprzystosowania naszego układu pokarmowego do innej flory bakteryjnej.
Wątpię, żeby moi przodkowie objadali się ośmiornicami, sushi, krewetkami, ostrygami, egzotycznymi owocami i warzywami, itd. Jak więc system pokarmowy miał ewoluować? Ano nijak!
A my chcemy to zrobić w ciągu jednego, czy dwóch pokoleń. Jakoś to mało realne się wydaje!

            No i tak samo – razem z nami – wędrują po świecie bakterie i wirusy, przystosowując się do zmian stref klimatycznych i nowych nosicieli – one też ewoluują, a że są dużo mniejsze, robią to dużo szybciej niż my, a w związku z tym nowe choroby, również śmiertelne, będą się pojawiać.
Tyle tylko, że powstrzymanie ich rozprzestrzeniania nie jest już takie łatwe jak w czasach Camusa.
Izolacja jakiejś miejscowości może jedynie trochę spowolnić ten proces, ale na pewno go nie zahamuje całkowicie, bo już w czasie, gdy objawy były jeszcze niewidoczne lub słabe, na tyle dużo ludzi się przemieściło lub miało kontakt z ludźmi z zewnątrz, że „wyłapanie” ich po całym świecie jest praktycznie niemożliwe, więc choroba i tak będzie się rozszerzać.

            Ale czy to powód do paniki?
Czy wiecie, że u nas, tylko w styczniu i lutym tego roku pond 600 tys. osób zachorowało na „polską” grypę, a zmarło co najmniej 89 – tylko w styczniu i lutym 2020 (wg PZH) !!!
Czy w związku z tym przyjmuje się tych chorych w osobnych, specjalnie odkażanych pomieszczeniach? Czy osobom, które były we wspólnej poczekalni albo na wspólnej wycieczce, zaleca się choćby domową kwarantannę, czy chorzy wiedzą, że powinni nosić maseczki, żeby nie zarażać innych, czy w mediach podaje się informacje o skali zjawiska, monitoringu i sposobach postępowania??? Ja nie słyszę!

            No to jak to jest z tą naszą bojaźnią – strach, czy lęk?
Pamiętacie SARS (notabene to też koronawirus), ptasią grypę, świńską grypę, wściekłe krowy i inne, które zaatakowały nas przez ostatnie 20 lat.
I co? – Dzisiaj nie są zagrożeniem? Nadal są, ale nauczyliśmy się je leczyć (nie my – Lekarze!!), zwiększyć skuteczność leczenia i zmniejszyć śmiertelność do minimum!!!     

            A my, jako społeczeństwo – czy nauczyliśmy się czegoś?
– stosować zasady higieny osobistej, choćby myć ręce po wyjściu z toalety, albo po powrocie z pracy, po podróży, czy przebywaniu w dużym skupisku ludzi?
– czy zadbaliśmy o regularne i zdrowe odżywianie się, stosowanie diety bogatej w witaminy, mikroelementy znacznie osłabiające działanie wirusów (w pożywieniu na codzień, a nie przedawkowywanie ich w tabletkach)?
– czy dbamy o odpoczynek, sen, aktywność fizyczną, aby wypoczęty fizycznie i psychicznie organizm mógł utrzymywać system odpornościowy na odpowiednim poziomie?
– czy…. itd itp…?

            To już każdy sam musi sobie odpowiedzieć UCZCIWIE na te pytania!!!
Są tacy, którzy kąpią się rzadziej niż raz w tygodniu, stosując się chyba do zasady bohatera z powieści Camusa, który nie mył się wcale i tak budował swoją odporność, a może wierząc w cudowną moc dezodorantów 48H i 72H.  Inni robią to 2-3 razy dziennie, nawet jeśli stopień zabrudzenia tego nie wymaga – nie dając szansy, aby jego ciało nauczyło się obcować z 3-4 tys. rodzajami bakterii, bo z taką ilością mamy styczność codziennie (a tylko niektóre są „złe”, a niektóre wręcz nam pomagają)!!!         Jednak mam wrażenie, że znaczna część woli korzystać z lęku, bać się nowego, tego nieprzewidywalnego, a nie ze strachu, który może uruchamiać procesy zaradcze, wynikające z wcześniejszych doświadczeń!!!

            I jeszcze kilka słów o innej śmiertelnej chorobie:
            ALKOHOLIZMIE!!!
Rocznie z powodu tej choroby umiera w Polsce ponad 12 tys. osób (wg PARPA), wg WHO na świecie zmarło ponad 3 mln. w 2019 r., a spożycie alkoholu ciągle rośnie!!!
– słyszycie w mediach o objawach tej choroby?
– słyszycie o metodach diagnozowania i leczenia?
– słyszeliście o grupach samopomocowych,
– słyszycie o chorobach, które nałogowe picie wywołuje lub nasila (jeśli były one pierwotne – przed uzależnieniem)?
– słyszeliście o etapach rozwoju choroby alkoholowej, szczególnie tych początkowy, zanim dojdzie do leżenia w rowie, staniu pod budką z piwem, czy zwiedzaniu izb wytrzeźwień, bezdomności, rozpadu rodziny itd.
Aby Ci, którzy piją ryzykownie mieli szansę zareagować, zanim rozwinie się uzależnienie?
Ja słyszę tylko o złapanych pijanych kierowcach i skutkach wypadków spowodowanych po alkoholu!!

Czy lekarze i terapeuci uzależnień potrafią ją leczyć?
Wyleczyć – NIE!!
ZATRZYMAĆ – TAK!!
Czy stosujemy się do ich zaleceń?
No, do tego pytania też potrzebna jest UCZCIWOŚĆ!!
Tylko nieliczni się stosują, ale wielu ma problem, żeby uczciwie przyznać, że tego nie robią!!

            No to jak to jest?
Wolimy się lękać czegoś na co mamy niewielki wpływ i jest nieprzewidywalne, zamiast bać się czegoś, na co mamy wpływ???!!!
Nie chcemy brać odpowiedzialności?
Lęk nie wymaga od nas działania, a strach tak.
            No to wychodzi na to, że wybieramy lęk z lenistwa, wygodnictwa – chyba w dużej mierze tak to jest, obawiamy się zmiany, której musielibyśmy się podjąć, boimy się porażki, co z kolei skutecznie blokuje podejmowanie decyzji i działanie. Z lęku przed oceną, przed popełnieniem błędu, w myśl zasady „ten nie popełnia błędów, kto nic nie robi”. A jeśli nawet coś zaczynamy robić, to brak konsekwencji i systematyczności szybko nas zniechęca i przestajemy to robić. Brak pokory i cierpliwości – oczekujemy efektów natychmiast, więc rezygnujemy!

            No to lepiej bać się czegoś na co nie mam wpływu, „niech ktoś coś z tym zrobi!!”, a jednocześnie bagatelizować zagrożenia, na które mamy wpływ?!
            Jednak czy największym błędem nie jest bezczynność?

 

            Na zakończenie polecam fragment modlitwy Marka Aureliusza sprzed prawie 2000 lat, często ją powtarzamy na spotkaniach z niepijącymi przyjaciółmi, ale czy umiemy ją stosować?!

            „Panie, użycz mi POGODY DUCHA,
            Abym godził się z tym,
            czego nie mogę zmienić!

            ODWAGI, abym zmieniał to,
            co mogę zmienić!

            I MĄDROŚCI,
            abym odróżniał jedno od drugiego!”

                                                                                                            Krzysztof Jaźwiec

                                                                                                          „Strefa Trzeźwości”

PS

            Do napisania tych kilku refleksji zainspirował mnie kilkudniowy, planowy pobyt w szpitalu, gdzie miałem dużo czasu na przemyślenia i obserwację.
            To takie SPA dla bakterii i wirusów, nieustająca imprezka, na której mogą się spotkać z tysiącami swoich znanych i nowych kolegów, czegoś się od nich nauczyć, krzyżować, mutować, ewoluować, wzmacniać swoją odporność na medykamenty, środki dezynfekcyjne i ćwiczyć, trenować nowe umiejętności na nowych nosicielach – lekarzach, pielęgniarkach, personelu pomocniczym, pacjentach, odwiedzających!!
            I nawet w takim miejscu nie wszyscy dezynfekują ręce po wyjściu z toalety, gabinetu zabiegowego, po oczekiwaniu w poczekalni na specjalistyczne badanie, czy zakupach w szpitalnym sklepiku!!
Pacjenci pożyczają sobie naczynia, sztućce, ledwie przecierając je serwetką, pożyczają sobie słuchawki, telefony i inne rzeczy bez jakiejkolwiek dezynfekcji!!
Tylko nieliczni odwiedzający dezynfekują ręce wchodząc lub wychodząc z poradni albo oddziału, chociaż dozowniki są niemal przy każdych drzwiach!!
            A zagrożenie epidemią?!!
            „Aaaa, no tak, ale co ja mogę..? Niech lekarze, rząd, UE, WHO – nich oni coś z tym wreszcie             zrobią!!! ”

Czyli jakie wnioski wyciągnęliśmy po poprzednich epidemiach?
Chyba tylko jeden – że jednak jesteśmy odporni – najbardziej na wiedzę 😀

 

                                                                                                                                              KJ