Zacznę od krótkiego przypomnienia różnicy, bo terminy te często traktowane są synonimicznie:
STRACH – boimy się realnego zagrożenia i podejmujemy działania, żeby uniknąć lub ograniczyć jego skutki. Możemy lepiej się przygotować, zdobyć wiedzę, skorzystać z doświadczeń innych, poprosić o pomoc. Na przykład: nie wkładamy ręki do ognia, żeby się nie poparzyć, ale w odpowiedniej rękawiczce albo z pomocą narzędzia możemy to zrobić całkiem bezpiecznie.
LĘK – boimy się zagrożenia, które potencjalnie jest możliwe, jednak nie jesteśmy w stanie przewidzieć jego czasu, rozmiaru, konsekwencji i tworzymy w wyobraźni scenariusze, których większość nigdy się nie zdarza, często także dlatego, że rozwój sytuacji nie zależy od nas. Te zaś, które się wydarzą, przebiegają w zupełnie inny sposób, niż to sobie wyobrażaliśmy w lękowych wizjach. I w końcu okazuje się, że baliśmy się nie tego, co trzeba.
Jak to jest z uzależnieniem? Boimy się alkoholizmu – śmiertelnej, nieuleczalnej choroby?
Rocznie z powodu tej choroby umiera w Polsce ponad 12 tys. osób (wg PARPA), Na świecie zmarło ponad 3 mln w 2019 r. wg WHO. A spożycie alkoholu ciągle rośnie.
– Słyszycie w mediach o objawach tej choroby?
– Słyszycie o metodach diagnozowania i leczenia?
– Słyszeliście o grupach samopomocowych?
– Słyszycie o chorobach, które nałogowe picie wywołuje lub nasila?
– Słyszeliście o etapach rozwoju choroby alkoholowej, szczególnie tych początkowych, zanim dojdzie do leżenia w rowie, stania pod budką z piwem, czy zwiedzania izb wytrzeźwień, bezdomności, rozpadu rodziny, aby ci, którzy piją, mieli szansę zareagować, zanim rozwinie się uzależnienie?
Ja słyszę głównie o złapanych pijanych kierowcach i skutkach wypadków powodowanych po alkoholu. Czy lekarze i terapeuci uzależnień potrafią ją leczyć?
Wyleczyć – NIE!
ZATRZYMAĆ – TAK!
Czy stosujemy się do ich zaleceń?
Do odpowiedzi na to pytanie potrzebna jest UCZCIWOŚĆ! Tylko nieliczni się stosują, ale wielu ma problem, żeby uczciwie przyznać, że tego nie robią.
Więc jak to jest? Wolimy się lękać czegoś, na co mamy niewielki wpływ i co jest nieprzewidywalne, zamiast bać się czegoś, na co mamy wpływ? Nie chcemy brać odpowiedzialności. Lęk nie wymaga od nas działania, a strach tak. Wychodzi na to, że wybieramy lęk z lenistwa, wygodnictwa – chyba w dużej mierze tak to jest, obawiamy się zmiany, której musielibyśmy się podjąć, boimy się porażki, co z kolei skutecznie blokuje podejmowanie decyzji i działanie. Z lęku przed oceną, przed popełnieniem błędu, w myśl zasady ten nie popełnia błędów, kto nic nie robi. A jeśli nawet coś zaczynamy robić, to brak konsekwencji i systematyczności szybko nas zniechęca. Przyczyną jest brak pokory i cierpliwości – oczekujemy efektów natychmiast, więc rezygnujemy.
Niby jest zagrożenie, większość osób zdaje sobie sprawę ze skutków zdrowotnych i społecznych nadużywania alkoholu. Większość nawet ma w swoim otoczeniu osoby, które doświadczyły lub doświadczają konsekwencji picia. Czy to powstrzymuje sięgających po butelkę zbyt często? – raczej rzadko. Nie boją się zagrożenia, bo ich to przecież nie dotyczy, nie pozwolą sobie na utratę kontroli. Myślą tak nawet mimo wielokrotnych dowodów, że tej kontroli już nie mają. Uważają, że są odporni. I tak, lęk przed stygmatyzacją, przed koniecznością spotkania się na trzeźwo ze swoimi emocjami i problemami i wreszcie przed koniecznością rezygnacji z ulubionej substancji, wygrywa ze strachem przed zagrożeniami nadchodzącymi wraz z rozwojem choroby.
Jakie wnioski wyciągamy z doświadczeń (własnych i otoczenia)? Chyba tylko jeden – że jednak jesteśmy odporni – najbardziej na wiedzę!
Na zakończenie tej części polecam fragment modlitwy Marka Aureliusza sprzed prawie dwóch tysięcy lat, często ją powtarzamy na spotkaniach z niepijącymi przyjaciółmi, ale czy umiemy ją stosować?!
Panie, użycz mi POGODY DUCHA,
Abym godził się z tym,
czego nie mogę zmienić;
ODWAGI, abym zmieniał to,
co mogę zmienić;
I MĄDROŚCI,
abym odróżniał jedno od drugiego.
Krzysztof Jaźwiec
„Strefa Trzeźwości”