Czy nie jest zastanawiające, wręcz zadziwiające to, że większość alkoholików potrafi pracować, utrzymać swoją pracę, a czasem także stanowisko nawet przez wiele lat pijąc. Nawet dzisiaj, gdy przyzwolenie na picie w pracy jest wielokrotnie mniejsze, niż jeszcze 20-30 lat temu, i tak wielu alkoholików radzi sobie na tym polu całkiem nieźle, zanim spadną na samo dno.
Czy są oni wszyscy „wysoko funkcjonującymi” alkoholikami? To bardzo popularne ostatnio określenie, używane jest chętnie zarówno przez osoby uzależnione, jak i osoby z ich otoczenia.
A nie jest to nic nowego, ale nazwanie tego w taki sposób stawia osoby nadużywające alkoholu w korzystnym świetle, sugerujące, że po pierwsze – ich picie nie czyni szkód, a po drugie – dające usprawiedliwienie, dlaczego nie ma potrzeby nic robić z tym problemem, a już na pewno nie podjąć się leczenia, czy przestać pić.
Jednak z punktu widzenia rozwoju uzależnienia nie jest to żadna nowość. Jednym z kryteriów potwierdzających diagnozę jest ‘zmiana tolerancji’.
Co to znaczy? Ano tyle, że w początkowej fazie uzależnienia tolerancja na alkohol rośnie, a to z kolei powoduje, że mimo iż alkoholik pije więcej, to stan jego upojenia jest czasem nawet mniejszy, niż wcześniej. Nie wpływa w sposób znaczący na sposób funkcjonowania i często sam pijący, jak i osoby z jego otoczenie nie widzą żadnego negatywnego wpływu alkoholu na jego życie. Mówią: „lubi wypić”, „ma mocną głowę”, „nie upija się” itd. Mało tego, w tej fazie nawet osoby z najbliższego kręgu nie są w stanie rozpoznać, czy alkoholik wypił, albo ile wypił. Wydaje im się, że ciągle jest trzeźwy, albo na małym rauszu, mimo że w rzeczywistości jest już po spożyciu sporej dawki alkoholu.
Jakie to ma przełożenie na pracę – ano takie, że alkoholik funkcjonuje w pracy całkiem dobrze, a do tego jest w stanie z łatwością przekonać swoich współpracowników i przełożonych, że alkohol w najmniejszym nawet stopniu nie wpływa na jakość jego pracy.
Tolerancja nie rośnie jednak w nieskończoność, wcześniej czy później metabolizowanie alkoholu nie jest już takie sprawne, pojawiają się momenty niedyspozycji lub niepełnej dyspozycji. Na początku dzieje się to na tyle rzadko, że alkoholikowi stosunkowo łatwo jest to ukryć, a jeśli nie da się ukryć, to przekonać otoczenie, że „grzybek zaszkodził”, „był przemęczony”, „miał dużo stresu”, „pomieszał wódkę z winem” itd. itp. Mało tego, bliscy i znajomi alkoholika, którzy przecież znają go z „mocnej głowy”, „gładko łykają” te tłumaczenia uznając, że są one prawdziwe.
Jednak, gdy sytuacje te zaczynają się powtarzać, sam alkoholik czuje już, że traci kontrolę nad alkoholem, czuje – ale za nic w świecie się do tego nie przyzna (nawet przed sobą). Często zaczyna planować momenty, kiedy może stracić kontrolę – np. w święta, długi weekend, urlop, zwolnienie… I często to się udaje przez długi czas – praca pełni wtedy rolę „ochroniarza”, pilnującego, żeby poza wyznaczonymi momentami pić umiarkowanie, a może nawet utrzymywać abstynencję.
Ponieważ jednak ta „kontrola” nie jest do końca przewidywalna, alkoholik tworzy sobie mechanizmy obronne, mające go zabezpieczyć przed konsekwencjami, gdyby jednak w przyszłości nie zapanował nad swoim planem picia.
I jak to robi – bardzo różnie, tu kreatywność alkoholików jest nieskończenie duża 😀
Często tworzy wokół siebie aurę wyjątkowego fachowca, podejmuje się zadań, gdzie staje się osobą „niezastąpioną”, bez której wszystko się zawali. Szczególnie łatwo jest to osiągnąć będąc na stanowisku, na którym musi podejmować decyzje, z których tak naprawdę tylko on sam będzie się rozliczał przed sobą. Chętnie pracuje w systemie nienormowanego czasu pracy, albo gdzie nie przykłada się do tego wielkiej wagi. W firmach rodzinnych, spółkach, czy na eksponowanych stanowiskach w dużych firmach, wszystkie umowy, kontrakty, decyzje finansowe, często zależne są od niego, aby nikt inny, bez jego udziału samodzielnie nie mógł funkcjonować. Rozpoczynający trzeźwienie alkoholicy często mówią o sobie, że byli pracoholikami.
Taki układ może trwać nawet wiele lat, ale z czasem pogłębia się utrata kontroli i alkoholik przytłoczony nadmiarem odpowiedzialności, którą sam na siebie wziął, zaczyna delegować swoją pracę, cedować ją na innych, ale w taki sposób, żeby nie stracić „władzy”.
Jednocześnie ma wtedy fantastyczny pretekst do picia – „wszystko jest na mojej głowie”, „beze mnie wszystko padnie”, „beze mnie nie dacie sobie rady”, no to „muszę się czasem napić, żeby się odstresować”.
Z czasem tych delegowanych zadań przybywa, bo utrata kontroli nasila się, jednak ta aura „wysoko funkcjonującego alkoholika” trwa nadal, nawet wbrew oczywistym faktom, że wszyscy doskonale daliby sobie radę bez niego, może nawet lepiej!!!
I tak sobie może trwać do czasu, kiedy jakiś poważny kryzys nie zmusi alkoholika do kapitulacji, uznania faktu, że określenie „wysoko funkcjonujący” dawno już przestało być adekwatne do sposobu jego funkcjonowania.
Opisałem tu jedną z wielu dróg, którą rozwija się uzależnienie, skupiłem się na pracy, bo ona często bywa tym hamulcem, nawet dla alkoholików, u których inne obszary życia dawno już leżą w gruzach. Jak bardzo jest to iluzoryczny obraz, okazuje się często podczas przymusowej dłuższej przerwy w pracy, spowodowanej chorobą, przerwą związaną ze zmianą pracy, czy wreszcie przejściem na emeryturę/rentę.
Bardzo podobne mechanizmy obronne tworzą również alkoholicy w obszarze rodzinnym, relacji towarzyskich i innych, gdzie pasować może określenie „wysoko funkcjonujący”.
Ponieważ jednak sam uzależniony często postrzega pracę jako jedyną rzecz, która może mu pomóc w niepiciu, często zaczynając trzeźwienie angażuje się w nią nadmiernie, staje się pracoholikiem, nie naprawiając pozostałych obszarów swojego życia!
Również dlatego, że chaos w jego życiu jest tak duży, że nie bardzo ma pomysł, jak mógłby te inne obszary porządkować.
Krzysztof Jaźwiec